Author |
Message |
Hammerjan |
Posted: Wed 3:46, 14 Nov 2007 Post subject: |
|
Pisałem prace na polski pod tytułem "Dalszy losy Józefa Skawińskiego",bohatera Latarnika(noweli Sienkiewicz).
Po opuszczeniu latarni w Aspinwall, Józef Skawiński wyrusza w ostatnią podróż swego życia. Postanawia popłynąć promem do Nowego Jorku i tam pozostać.
Prom nie był może zbyt luksusowy, ale Skawińskiemu to nie przeszkadza, wystarczało mu to, że słyszał szum morza, dzięki czemu czuł się jak w swojej ukochanej samotni. Dostał niezbyt wygodna koję umiejscowioną blisko kotłowni, przez co nie można było spokojnie spać. Choć i to mu nie przeszkadzało. Nie musiał wreszcie martwic się o własne życie. Czwartego dnia od opuszczenia Aspinwall, starzec zaprzyjaźnił się z jednym z pasażerów promu. Jego nowy znajomy wyglądał na mężczyznę po pięćdziesiątce. On Również pochodził z kraju okupowanego. Po dłuższej rozmowie okazało się, że Józef poznał Węgra.
Nowy towarzysz Polaka już jako 10 latek opuścił swój rodzinny kraj, gdyż jego rodzina uznała, że w Europie zaczyna się robić niebezpiecznie.
Niestety podczas podróży przez Ocean Atlantycki w czasie sztormu zginęli jego rodzice.
Zaopiekowała się nim zaprzyjaźniona rodzina, która traktowała go jak własnego syna. Po osiągnięciu pełnoletniości William(gdyż tak miał na imię Węgier) postanowił wyruszyć w podróż. Wstąpił do wojska jako piechur. Walczył z Indianami. Po odniesieniu poważnych ran w czasie bitwy zaniechał wojennego rzemiosła. Został więc kartografem. Wracając do Nowego Jorku poznaje Józefa Skawińskiego.
Po 3 dniach od spotkania prom dociera do Półwyspu Floryda, skąd miał zabrać jeszcze grupę pasażerów oraz uzupełnić paliwo. Po przerwie statek dalej rusza w podróż. William staje się bliskim przyjacielem Józefa, jakiego do tej pory nie miał. Dni mijają, a dwóch znajomych wesoło spędza czas na pogawędkach. 2 dni przed zakończeniem podróży William wręcza Skawińskiemu list. Mówi mu, że gdyby coś poszło nie tak, to ma on dostarczyć ten list do jego szefa. Po paru odmowach Polak, jednak przyjmuje list.
O świcie tego kolejnego dnia dowiedzieli się, że zostało im już do celu ok. 60 mil morskich. W tym czasie coraz bardziej zaczyna wiać, a fale robią się większe. Statek nie ustępuje i dzielnie prze do przodu. Po chwili z radiowęzła okrętowego przemawia kapitan i prosi o przejście do swoich kabin dla większego bezpieczeństwa pasażerów. Niespodziewanie nadchodzi wielka fala, która zwala z nóg Williama i Józefa usiłujących dojść do swych kajut. Kolejne uderzenie w statek i strugi wody przewalające się przez pokład zmywają przyjaciół pod reling. William próbując wstać i pomóc starszemu przyjacielowi, lecz przewraca się i wpada do wody. Skawiński zbierając wszystkie siły, dociera do swojej kajuty i od wysiłku fizycznego mdleje na łóżko. Budzi się wieczorem, nie czując już kołysania. Dopłynął. Również dopiero teraz uświadomił sobie, co się stało.
William wpadł do wody. Zginął, przepadł. Polak załamuje się po utracie najlepszego przyjaciela. Po zejściu z pokładu wynajmuje pokój w małej, zaniedbanej kamienicy i coraz częściej zagląda do kieliszka. Nie może się pogodzić ze stratą bliskiej mu osoby. Załamany popada w alkoholizm. Za dnia żebrze w mieście, a wieczorem przepija otrzymane pieniądze. Nie tak miało być.
Sześć dni po osiedleniu się w Nowym Yorku, w jednym z barów, w którym przebywa Skawiński dochodzi do bójki, w wyniku której Józef trafia do szpitala. Po opuszczeniu go Skawiński przypadkiem na dnie szafy znajduje pomięty list, o którego dostarczenie prosił William.
Czując powoli, że jego żywot dobiega końca, pragnie wypełnić zadanie powierzone mu przez przyjaciela . Kiedy zaczęło się ściemniać Skawiński ubrał się i wyszedł na zewnątrz. Z kolejnym krokiem czuł uciekające minuty, ale nie poddawał się. Chciał, by chociaż raz coś mu się w życiu udało. Po 2 godzinach poszukiwania odnalazł wreszcie właściwy budynek. Cel był już w zasięgu ręki. Stare biuro Williama wraz z gabinetem jego przełożonego mieściło się na 3 piętrze.
Mimo wielu prób Skawiński był na tyle wyczerpany, że nie był w stanie wejść tam o własnych siłach. Zauważyła to pewna młoda kobieta, która zaoferowała, że go wyręczy i dostarczy list do adresata. Za ten dobry uczynek Józef wręczył nieznajomej ostatnie swoje pieniądze. Nie będą mu już potrzebne. Wracał do swojego mieszkania ,gdy nagle w jednej z tych brudnych, ciemnych uliczek stało się to, co nieuniknione. Józef złapał się za serce. Poczuł przeszywający ból. Osunął się za ziemię. W tym momencie przed oczami ukazało mu się całe jego życie. Ostatnimi siłami zdobył się na uśmiech myśląc, że pomógł spełnić ostatnią wolę jego najbliższego przyjaciela.
Z ta myślą odszedł do krainy wiecznych snów, łącząc się ze swoimi bliskimi |
|
|
Hammerjan |
Posted: Tue 13:10, 21 Aug 2007 Post subject: |
|
Wiem i przepraszam za powtórzenia,ale długo główkowałem nad tym,żeby ich nie było,ale niestety sie to nie udało.
Początek może jest zaczerpnięty z Eragona,ale wtedy w ogóle o nim nie myślałem.Smoka dodałem,żeby krasnal miał nazwisko;) |
|
|
Mystic |
Posted: Tue 12:11, 21 Aug 2007 Post subject: |
|
Coś a la Eragon tylko z krasnoludem? Rzecz jest dosyć prosta, nic nie zaskakuje, ale mimo to tekst nie jest zły. Lubisz tradycyjne fantasy i rozumiesz co to smok, a co krasnolud |
|
|
rinCewind |
Posted: Tue 11:37, 21 Aug 2007 Post subject: |
|
fajne troche rażą powtórzenia, ale nie jest ich ca dużo. I podchodzi to ciut pod Eragona |
|
|
Aralka |
Posted: Tue 10:29, 21 Aug 2007 Post subject: |
|
Ostatnie zdanie: "która trwała wiele lat" * ;]
Na początku powtórzenie "ów".
Poza tym całkiem fajne |
|
|
Hammerjan |
Posted: Tue 2:42, 21 Aug 2007 Post subject: Wypociny Hammerjana |
|
Nigdy raczej nie będę pisarzem ale postanowiłem coś napisać.To jakieś mała część jakiegoś tam mojego opowiadania:
Zmierzch nastał nad lasem,gdy niewielka postać przechodziła właśnie pod cieniami konarów.Był to krasnolud. Ów Krasnolud zwał się Gerpherd i był stosunkowo młody.Tak więc idąc lasem "krasnal" usłyszał dziwny odgłosy.Pobiegł natychmiast w stronę owych dziwnych dźwięków.Przyczajony za krzakami,tak by nikt go nie widział,przyglądał się okropnej scenie na malutkiej polanie.Ciężko ranna stara smoczyca broniła siebie i swoje dzieci przed oddziałem ogrów.Jako iż wynik walki był z góry przesądzony,o czym smok wiedział,zebrała wszystkie siły wzlatując na odpowiednią wysokość i zleciała całym swoim ogromnym cielskiem na ogry.Większość z tych brutalów zginęła pod cielskiem smoka,lecz niektórzy wyszli i kończąc swoje dzieło,zaczęli wybijać młode smoki.W tym momencie Garpherd już nie wytrzymał i rzucił się na ogry ze wściekłością i szałem bojowym w oczach.Wybił wszystkie,lecz młode smoki były ciężko ranne i nawet z ich odpornościami nie wytrzymał głębokich ran.Ostatni,który jeszcze ledwie żył,zauważył krasnoluda i przekazał mu telepatycznie informacje:
-"Szukaj w pobliżu okrągłego przedmiotu,a odwdzięczy Ci się kiedyś. Proszę opiekuj się bratem...."
W tej chwili ostatni (a przynajmniej tak sie Gerpherdowi zdawało) żywy smok z tej polanki wyzionął ducha.
Krasnolud zapamiętał ostatnie myśli małego smoka i postanowił przeszukać polanę,lecz nic poza martwymi ciałami,bronią i zbrojami ogrów nie znalazł.
Ponieważ nadchodziła noc Gerpherd postanowił rozpalić ognisko na polanie i oddać ostatnią cześć smokom,sporządzając im groby.Nie było to najlatwiejsze zadanie,szczególnie z wielką smoczycą.
Spracowany dniem i roztrzęsiony ostatnimi wydarzeniami po kolacji położył się spać,jendak nie mógł zasnąć.Wtem ,odwracając się na drugi bok,Zauważył zielony błysk z pomiędzy gałęzi drzew.Jako krasnolud nie pałał miłością do chodzenia po drzewach,lecz zawsze największą słabością krasnoludów były drogocenne przedmioty.Tak więc Garpherd śmiele wdrapał sie na drzewo.Już miał swój kamyk w ręku,gdy poślizgnął się o konar i spadł z rumorem na ziemię.Na szczęście kamieniowi nic się nie stało,a krasnal uspokojony tą myślą od razu zapadł w sen.A śnił niespokojnie. Nazajutrz ocknął się całkiem z rana.Nagle okazało się,że błyskotka,którą znalazł poprzedniego dnia,zniknęła.Zdenerwowany krasnal złapał od razu za swój topór i zaczął szukać złodziei.Wtem zorientował się,że po drugiej stronie przygasłego ogniska leży nowo narodzony zielony smok.
-"To o to chodziło temu smokowi"-pomyślał.
-"Nazwę Cię Eil,co Ty na to mały?"
(malec radośnie pokiwał głową,co raczej oznaczało,że to imię mu sie podobało)
I tak oto narodził się początek wspaniałej przyjaźni krasnoluda i smoka który trwał wiele lat.
CDN..... |
|
|